niedziela, 27 listopada 2016

Przepraszam

Przepraszam, ale znowu... ponownie zawiodłam. Ponownie nie potrafiłam się zorganizować. Wiem jedno. Nie chcę pisać łzawej notki o tym jak bardzo przepraszam. Popełniłam błąd. Znowu i znowu, i znów... Mam jednak kilka problemów, z którymi muszę się zmierzyć. W tym roku także zbliżają się egzaminy, a ja muszę nie tylko dbać o średnią, ale także własne zdrowie...
W związku z powyższym jestem zmuszona zawiesić bloga do odwołania. Jakaś miniaturka powinna pojawić się w okolicy świąt. Będę miała wtedy choć chwilkę wolnego czasu. Postaram się dodawać coś gdy będzie takie dłuższe wolne, typu właśnie święta lub inne długie wolne, ale nie obiecuję, bo książki się same nie przeczytają, a egzaminy też się same napisać nie chcą... Cóż... Niestety.

Good evening,
Eveline

środa, 22 czerwca 2016

Śmiech... [DM]

Dwudziestoparoletni mężczyzna uśmiechnął się kpiąco w kierunku lustrzanego odbicia. Wyglądał nienagannie. Jak zwykle zresztą. Biała, aż do przesady, czysta i wyprasowana koszula, jeansy i wypastowane buty, w których mógł się przejrzeć. Krawat w kolorze szmaragdowej zieleni, zaciskający się na szyi, utrudniający oddychanie. Platynowe, blond włosy w nienagannym stanie i oczy. Perfekcyjnie stalowoniebieskie oczy spoglądające w lustrzaną taflę. Idealny, aż do przesady, doskonale wyuczony uśmiech gdy poczuł woń własnych perfum. Drogich perfum. Zbyt drogich, bo w jego życiu teraz wszystko takie było. Idealne i drogie, aż do przesady...
Na przystojnej twarzy utrzymał się uśmiech. Pozwolił nawet by dosięgnął oczu, które rozbłysły na moment. Jego dłoń nacisnęła klamkę w drzwiach, a w momencie gdy przekraczał próg łazienki uśmiech - zgasł. Ale chwilę przed tym zgasły oczy. Mężczyzna wziął do ręki leżący na kuchennym, marmurowym blacie, kieliszek wypełniony czerwonym, wytrawnym, drogim winem dobrego rocznika. CHEVALL BLANC z 1969 roku. Uniósł kieliszek do ust, upił łyk, a potem rozluźnił palce pozwalając by naczynie zmieniło się w szklane okruchy, a drogie wino pozostało czerwoną plamą na białym dywanie. Powinien już wychodzić. I tak był spóźniony, ale dziś... nie wiele go to obchodziło. Spojrzał kpiąco na okruchy szkła na podłodze. Jakby w reakcji na ten widok na twarzy mężczyzny pojawił się uśmiech. I po raz pierwszy od kilku miesięcy był on całkiem szczery. Bo zrozumiał, że nie całe jego życie musi tak wyglądać... Nie każdy bankiet urządzony przez Ginny Weasley musi wymagał jego obecności, nie na każdym przyjęciu musiał się pojawić. I w tamtym momencie zrozumiał, że Ginevra nie będzie już nim rozporządzać. Po śmierci Hermiony Ruda planowała mu całe życie. I będzie robić to dalej. Tego akurat był pewien. "Ale nie zaplanuje tego", pomyślał patrząc na resztki szkła, a potem wyszedł z domu. I zaczął się śmiać. Po prostu śmiać. Tak bardzo, że musiał  usiąść na schodach klatki. I śmiał się nadal. Głośno i szczerze, tak jakby poznał się na kapitalnym żarcie jaki uczynił Bóg powołując go na ten świat. Draco Malfoy się śmiał. I robił to tak długo, że w końcu w jego oczach pojawiły się łzy radości. I śmiał się ciągle... Dopóki nie zaczął boleć go brzuch. Wtedy zadzwonił do Ginevry. I zaśmiał się jej prosto do telefonu...

Nie przypomina to szczytu możliwości i kunsztu literackiego, a jak dla mnie nie jest to nawet podnóże góry. Po prostu. Coś takiego "wyszło" spod mojego ołówka i coś takiego zamieszczam. Inspirowane starszą pracą na zajęcia artystyczne. Polecenie brzmiało: "Napisz scenariusz..." :)

poniedziałek, 18 kwietnia 2016

[HG/DM] „Nienawidzę Cię, bo Cię kocham...”

Pomysł zrodził się gdy słuchałam "Verba - Love You Forever". Przepraszam za długą nieobecność. Powodem jest szkoła i narodziny młodszej siostry - Aleksandry. Dedykuję Dominice Strymińskiej

Na chwilę zamknęła oczy, a gdy otworzyła je z powrotem wydawało jej się, że przy swoim łóżku widzi blondyna. Jednak zniknął on równie szybko jak się pojawił. Znowu widziała go tam gdzie nie miało prawa go być, znów go sobie wymyśliła. Westchnęła cicho. Nienawidziła go całym sercem. Przez to co jej zrobił nie potrafiła normalnie funkcjonować. Roztrzaskał nie tylko jej serce, ale całą jej osobę. Właściwie można powiedzieć, że ją zabił. To z pewnością było o wiele bardziej adekwatne do jej stanu. Jednak mimo to, że nienawidziła go całą sobą również go kochała. Na tyle, że byłaby gotowa oddać za niego życie jeśli tylko zaszłaby taka potrzeba. Kochała go równie mocno co nienawidziła. I to powoli ją niszczyło. Po jego odejściu rzuciła się w wir pracy tylko po to by o nim nie myśleć, starała się robić wszystko by zdusić ból, a on znacznie jej to ułatwił wyjeżdżając. Wiedziała gdzie się obecnie znajdował. Siedział w Surrey, podczas gdy ona tkwiła w Anglii, w Londyńskim Szpitalu. Miesiąc po jego wyjeździe dowiedziała się, że jest w ciąży., a tydzień temu, że w Mungu nie ma miejsc na porodówce. I od tego czasu tkwi tutaj. W szpitalu, w Londynie zamiast być gdziekolwiek indziej... Ponownie zamknęła oczy by przepędził łzy, które pojawiły się ze względu na wspomnienia miejsc i sytuacji bezsprzecznie kojarzących się jej z nim. Mimo woli spojrzała w kierunku szafki, która stała obok łóżka. Kolejna słona kropla spłynęła po jej policzku gdy jej wzrok padł na stojące na szafce zdjęcie przedstawiające blondyna. Uśmiechnęła się mimo łez. To zdjęcie zawsze tak na nią działało. Mimo tego jak bardzo ją zniszczył, mimo tego jak wiele bólu przynosił jej jego widok to zdjęcie i tak potrafiło wywołać uśmiech na jej twarzy... Zwykłe, zrobione mugolskim aparatem podczas wakacji. Nie pamiętała kto je zrobił, ale przedstawiało uśmiechniętego blondyna w białej koszuli i zielonym krawacie, na którego ktoś akurat wylewał wiadro wody. Fotografia była dla niej symbolem radości i przyjaźni, symbolem beztroski i szczęścia, czegoś ulotnego. Czegoś co już się nie powtórzy. I to właśnie bolało. Że wszystkie najlepsze chwile w jej życiu już nie zdarzą się ponownie. Bo nic nie zdarza się dwa razy. Bo nie można dostać dwa razy tej samej szansy...
Nienawidzę Cię, bo Cię kocham – powiedziała w kierunku fotografii opuszkami palców muskając drewnianą ramkę
Kobieta nie wiedziała, czy już się poddała, czy może w głębi serca jeszcze chce walczyć... Miało być inaczej... W marzeniach wszystko miało być inaczej... Harry miał być Szefem Departamentu Aurorów, nie Ministrem Magii, Ron chciał być Aurorem, obecnie jednak zawodowo gra w Quidditch'a, co z kolei było marzeniem Ginny. Ona jednak została magomedyczką i pracuje w Mungu nie czerpiąc z pracy żadnej satysfakcji. Uśmiechnęła się lekko. Blaise i Draco także chcieli grać w Quidditch'a, jednak były to tylko marzenia, Blaise prowadzi własną firmę, podobno do spółki z Draco, który zamiast być w Londynie siedzi w Surrey jako adwokat. Życie napisało własne scenariusze, szkoda tylko, że tak różne od marzeń...
- Miona! - do sali, w której leżała weszła rudowłosa panna Weasley
- Cześć, Ginny, udało ci się wyrwać z Munga, hmm? - brunetka uśmiechnęła się lekko
- Powiedzmy, że kilka osób wisiało mi przysługi. Mam urlop i układ z ordynatorem tego oto szpitala. Mogę siedzieć tu tak długo ile chcę – powiedziała Ruda – Jak się czujesz?
- Dobrze jak widać... Właśnie zadręczałam się myśleniem o tym, że chciałaś grać w Harpiach... - na jej słowa Ginny uśmiechnęła się
- Nikomu z nas się nie udało... Każdy z nas miał zbyt odważne plany na przyszłość... Nie mieliśmy jednak odwagi po nie sięgać. Każdy z nas chciał spełniać marzenia, jednak w gruncie rzeczy zabrakło nam na to czasu, a teraz... Gdy już mamy zatrudnienie nie chcemy ryzykować i stawiać swojego życia do góry nogami tylko ze względu na to, że znów brakuje nam odwagi... Boimy się sięgać po marzenia, Hermiono...
- Za parę lat nie będzie już tych ludzi, których spotkałyśmy w Hogwarcie... - powiedziała smutno Granger
- Już ich nie ma... Nie dostrzegasz tego? W nikim z nas nie ma już beztroski i rado... - Ruda urwała gdy jej spojrzenie powędrowało do zdjęcia, które Hermiona trzymała na szafce obok łóżka – Dalej je masz...
- Lubię je...
- Tak, wiem. Ja też je lubię. Na swój sposób ta fotografia jest naszym prywatnym portalem do szczęśliwszych czasów. Do tych momentów naszego życia, które chcielibyśmy zatrzymać na zawsze... Tych, które wywołują na naszych twarzach uśmiech zamiast łez... Dalej go kochasz, prawda?
- Nie wiem. Chciałabym odpowiedzieć, że nie, ale nie potrafię o nim zapomnieć... A jeśli o nim nie zapomnę nie przestanę go kochać. Z drugiej strony nie chcę o nim zapominać, bo to oznaczałoby, że zapomniałam o wszystkich najlepszych momentach swojego życia... Tych nie tylko spędzonych z nim. Tamten dzień – wskazała na zdjęcie – Był najlepszym dniem mojego życia. Spędziłam go także z Wami, ale jeśli zapomniałabym o nim, całe te dwadzieścia cztery godziny wyglądałyby zupełnie inaczej. Nie byłyby tym samym wspomnieniem, które potrafi mnie uszczęśliwić mimo łez.
- Rozumiem – odrzekła rudowłosa – Wybacz, naprawdę chciałabym zostać dłużej, ale sama wiesz... - wskazała na wyświetlacz telefonu, na którym pojawił się napis „Blaise”
- Układ z ordynatorem i kilka przysług to nie wszystko, hmm? - powiedziała z uśmiechem brunetka – Idź...
Po wyjściu Rudej Panna Granger długo nie potrafiła przestać rozmyślać o przeszłości i o tym co dziś mogłoby być inaczej gdyby tylko nie zabrakło im odwagi. Niestety... Teraz to bez znaczenia, już nie mogą nic zrobić. Minęło o kilka lat za dużo... Z rozmyślań wyrwał ją dźwięk przychodzącego sms'a... Zmarszczyła brwi sięgając po telefon.
Od: Harry
Rezygnuję. Nigdy nie prosiłem się o bycie Ministrem, więc muszą poradzić sobie beze mnie, bo ja mam zamiar zacząć czerpać satysfakcję z życia. Składam rezygnację, później zrobię kurs na Aurora. Trzymaj za mnie kciuki.
H.
Zamarła, a potem przeczytała sms'a ponownie i jeszcze raz, i jeszcze raz... I wciąż nie mogła w to uwierzyć. Uśmiechnęła się czując wszechogarniające szczęście. Następnie po prostu się popłakała. Wszystko z radości, zaś gdy odebrała sms'a od Rona zaczęła się śmiać... I długo nie mogła przestać...
Od: Ron
Słyszałaś o tym co wyrabia Harry? Rezygnuje! I to tak na serio. On już zrezygnował. Dosłownie chwilę temu gadał z reporterami. Wierzysz w to co się dzieje, Herm? Kurde, Harry zachowuje się dokładnie tak jak podczas Bitwy... Wtedy jak ubzdurał sobie, że wygramy...
R.
Telefon zapikał kolejny raz.
Od Ron:
Wiesz co, Miona? Chrzanię to. Zwalniam miejsce w drużynie dla Ginny. Gadałem z Harry'm. Zaczynamy kurs od zaraz. Właśnie wysłałem sowę do Harpii, że mam na swoje miejsce kogoś lepszego. Teraz tylko trzeba dać znać Gin. Sądzisz, że zrezygnuje z posady w Mungu?
R.
Szybko odpisała Ronowi, na tyle szybko, by móc odebrać kolejną wiadomość... Tak jak się spodziewała od Ginny.
Od: Ginny
Masz pojęcie o tym co wyprawia Harry z Ronem? Mój durny, wspaniały brat zwolnił się z drużyny i polecił im mnie! Dostałam sowę od Harpii, że jutro oczekują mnie na treningu! Ordynator Munga już ma wymówienie na swoim biurku. Już mnie tam nie zobaczą :)
G.
P.s Pomysł z nauczeniem nas korzystania z telefonów był najlepszy!
Telefon pikał i pikał, a w sali, w której leżała raz po raz rozbrzmiewał sygnał przychodzącej wiadomości...
Od: Blaise
Słyszałaś nowiny? Rudzielec i dwie trzecie Złotej Trójcy składają wymówienia. Jakaś masowa zmiana pracy czy co? Napisz czy ty też... Chcę wiedzieć czy też mam zmienić pracę żeby nie odstawać... Swoją drogą co im do głowy strzeliło?
Od Blaise:
Co Wam odbiło? Właśnie rozmawiałem z Draco przez telefon. Powiedział, że wraca do Anglii. O co chodzi? Odpisz.
Więc odpisała... A telefon wciąż pikał i pikał, i pikał...
Od: Ginny
Malfoy wraca. Ma to związek z Tobą?
Napisała, że nie wie, a następnie zadzwoniła do Blaise'a.
- Ty masz pojęcie co wypisują w gazetach? Potter postawił na nogi całe Ministerstwo i redakcję Proroka. Nawet w Żonglerze i Czarownicy są już wywiady w związku z jego decyzją. I to nie tylko o to chodzi. Reporterzy gadali też z resztą... - powiedział
- Aż tak? No nieźle... - zaśmiała się – Wychodzi na to, że powstał niezły skandal...
- Skandal to za małe słowo. To nasza prywatna rewolucja... Jak się czujesz, Miona?
- Dobrze.
- Na pewno?
- Blaise, twoja narzeczona nie urządzała mi przesłuchania w tym stylu, a robisz to ty... Tak. Tak. Tak, dobrze... Zadowolony?
- Nie... - odparł – Krytykujesz mnie. Jak mogę być zadowolony? A tak na serio... Co zmierzasz zrobić?
- Nie mam pojęcia... On poważnie wrócił?
- Mhh... - odpowiedziało jej mruknięcie
- Blaise? - słyszała jak westchnął nim udzielił odpowiedzi
- Tak, Hermiono. Draco jest w Anglii. - w słuchawce usłyszała bliżej nieokreśloną wypowiedź, ale głos rozpoznałaby nawet za tysiąc lat
- Cholera... Muszę kończyć – powiedziała rozłączając się
Odłożyła telefon i pomyślała, że Wielka Brytania istotnie przechodzi rewolucję. Największą jednak przechodzi całe ich dotychczasowe życie. Właśnie trójka z ich paczki zmieniła miejsce zatrudnienia, a jeden z nich wrócił do Londynu po prawie roku nieobecności i pobycie w Surrey. Wszystko się zmienia... Na lepsze, bo nagle mają odwagę by całkowicie zmieniać swoje dotychczasowe życie. Bo mają odwagę by kwestionować własne decyzje sprzed paru lat. Mają odwagę by walczyć o marzenia...


sobota, 2 kwietnia 2016

Przekleństwo [HG/LM]

Przepraszam za tak długi czas oczekiwania na miniaturkę, ale w dalszym ciągu cierpię na brak internetu u taty...
Miniaturkę dedykuję - Dominice Strymińskiej

   Nic nie jest takie jakim wydaje się na początku. Żadna miłość nie jest tak piękna jak opisują je karty powieści. Żadne kłamstwo nie jest tak doskonałe by ukryć się na tak długo, jak te wypowiedziane przez postaci literackie. Żadne słowo nie oznacza tak wiele jak te napisane przez autora. Nic nie jest takie jakim wydaje się na początku, bo miłość nie może być tak piękna, kłamstwo doskonałe, a słowo idealne. Nieważne ile razy modlimy się o to, nieważne jak bardzo chcemy by tak się stało... Świat nie zmieni się na naszą modłę. Na nasz rozkaz.
Właśnie o tym przekonał się blondwłosy Minister Magii, gdy z samego ranka do jego gabinetu wbiegł jeden z jego przerażonych podwładnych. Słowo Lucjusza Malfoya znaczyło w magicznym świecie wszystko. Każde kłamstwo było – według innych, którym Lucjusz mydlił oczy – krystaliczną, gładką prawdą. Jak mało wystarczyło zrobić by się o tym przekonać... Opowiedzieć ckliwą historyjkę o tym, że cały czas był po dobrej stronie, że wierzył ideałom jasnej strony. A oni wszyscy, jak ostatni głupcy zwyczajnie w świecie mu uwierzyli. Bo nie było nikogo kto mógłby zarzucić kłam jego słowom. Potter nie żył, Ronald Weasley – według tego co sądziło społeczeństwo – oszalał i wylądował w Azkabanie uznany za niebezpiecznego szaleńca i mordercę. A Granger popełniła samobójstwo, załamana tym co stało się z jej przyjaciółmi. Tak sądziło całe magiczne społeczeństwo, mylące się tylko co do jednego. Hermiona Granger, gryfonka i bohaterka wojenna żyła. Pod innym imieniem i nazwiskiem, jako czarownica półkrwi, ale z pewnością należała do świata żywych. Jako narzeczona Ministra Magii, Anastazja Deren, przyszła pani Malfoy. I wszystko miało skończyć się szczęśliwie, według dopracowanego do ostatniego szczegółu planu Lucjusza Malfoya. Niestety życie pisze własne scenariusze, często brutalne, zaskakujące i nie idące po naszej myśli, ale własne. Nie zachwyca nas to, ale musimy się z tym pogodzić. Że ktoś ma nad nami większą władzę, niż chcielibyśmy na to pozwolić. Że ktoś ma nad nami większą władzę, niż chcielibyśmy to przyznać. A jednak. Całe nasze życie okazuje się sztuką teatralną gdzie jesteśmy niczym innym, niż tylko aktorami, marionetkami, skazanymi na kolejne pomysły reżysera, którym jest Los, przebiegły, idealny i doskonały w swym kostiumie czarnego charakteru.
   I to właśnie Los często krzyżuje nam plany, nieważne jak podniosłe, idealne, jak szczęśliwe i wspaniałe miały być. O tym właśnie przekonał się Lucjusz Malfoy gdy czytał, przyniesioną przez podwładnego, gazetę. W nocy z jedenastego na dwunastego kwietnia zmarła Anastazja Deren. Tak podawała gazeta. On dopowiedział sobie więcej. Nie było żadnych tragicznych, nie do końca wyjaśnionych okoliczności jak podawała gazeta. Było morderstwo. Nie zmarła Anastazja, lecz Hermiona Granger... A 'Minister' z pewnością nie jest 'zainteresowany całą sprawą' lecz wściekły. Zimna furia spływa po Lucjuszu Malfoyu, który doskonale zdaje sobie sprawę z tego kto dokonał morderstwa na jego narzeczonej. Prawo, które ustanowił kilka miesięcy temu oznaczało, że czarodziej może się zaręczyć, nawet jeśli wciąż jest mężem innej czarownicy. Wystarczyło przedstawić odpowiednie dokumenty w Ministerstwie, a ich kopie przedstawić małżonce... Oczywiście zrobił tak i to był jego pierwszy błąd, za który przyszło zapłacić jego wybrance. Nie docenił Narcyzy, swojej byłej, a może jeszcze obecnej, żony. Narcyza nie kochała go, a on o tym wiedział, sam zresztą i tak nie czuł do niej miłości. Pobrali się z rozsądku. Małżeństwo, owszem, zostało zaaranżowane, ale oni i tak mogli się przeciwstawić. Wystarczyło zwyczajne oświadczenie rodzicom, że on i Narcyza się nie dogadują. I byłoby po sprawie... Panią Malfoy zostałaby Bellatrix lub Andromeda. Ale oni pobrali się ze względu na to, że oboje mogli na tym skorzystać. Narcyza chciała majątku i nazwiska, on jedynie dziedzica i spokoju... Oczywiście rozmawiał z Narcyzą o tym, że przepisze jej część swojego majątku jako zadośćuczynienie. To był drugi z błędów jakie popełnił. Uraził ją. Dał jej kolejny powód do morderstwa... Narcyza nie była głupia. Zaplanowała to tak, żeby nikt wysoko postawiony nie zainteresował się sprawą, a Lucjusz nie miał wystarczająco dużo dowodów by cokolwiek z tym zrobić. Mógł uznać ją za niepoczytalną, ale to by nie wystarczyło... Mógł skazać ją na Azkaban, ale czy wtedy czułby spokój? Mogł ją nawet zabić – i tak uszłoby mu to na sucho – ale to i tak nie wróciłoby życia Hermionie. Nie mogł zrobić nic. Był bezsilny wobec Śmierci i wobec Narcyzy. Wysokie stanowisko Ministra Magii, cały majątek Malfoyów i nieważne co jeszcze miał, lub mógłby mieć – nic nie wróciłoby życia kobiecie, którą kochał całym sercem. Nic nie mogło cofnąć Śmierci i jej wyroku. Szkoda tylko, że zapadł on nad niewinną niczemu kobietą.

   Malfoy mógł tylko przeklinać. Własne błędy, własną bezsilność, własną pewność siebie, własne stanowisko i swoją aktualną, byłą żonę, która przecież nie udzieliła i nie udzieli mu rozwodu. I przeklinał. Wszystko na czym tylko świat stoi. Przeklinał Merlina, Ministerstwo, Śmierciożerców, Narcyzę, przeklinał cały ród Black'ów i samego siebie, ale nic... Żadne jego słowo nie wróci życia Hermionie Granger. Bo jego słowo może znaczyć wszystko dla czarodziejskiego społeczeństwa, ale nie znaczy nic wobec Śmierci. Tak jak nic nie znaczy nazwisko Malfoy. Bo Śmierć jest bezstronna. Niesprawiedliwa, owszem, bo zabiera ukochane dziecko rodzicom, ukochaną kobietę mężczyźnie, ale bezstronna... Wobec śmierci nawet Lucjusz Malfoy jest nikim. Mógł przekląć Merlina, ale nie mógł uczynić tego samego ze Śmiercią. Jeszcze nie.... Zrobi to w innych okolicznościach. Nie pozwoli jej się o siebie upomnieć. Sam do niej pójdzie i wtedy będzie mógł przeklinać ją tak długo jak będzie miał na to ochotę. Nawet przez całą wieczność...

poniedziałek, 28 marca 2016

Marzenia [DM/HG]

Na wstępie przepraszam za długą nieobecność, ale miałam na nowo cały system w laptopie stawiany, więc mam nadzieję, że mi wybaczycie... Pisałam na telefonie, dodaję dzisiaj gdy już odzyskałam laptopa :)
Cóż jeszcze... Posty będą wstawiane raczej rzadko, ale winę zwalam na brak czasu, szkołę, młodszą siostrę, ktora jeszcze nie chce przyjsc na swiat... nauczycieli i to chyba tyle...
Edit: Pisałam przy Joel&Luke - People Change można słuchać :)
W jaki sposób można zaplanować sobie życie skoro i tak wszystkie plany trafi szlag? Jak można przewidywać coś naprzód skoro nie ma to nawet jednej setnej procenta szans na powodzenie? Jak można czegokolwiek oczekiwać od życia skoro to na nic? Jak możemy mieć tak dokładne plany na przyszłość skoro nie jesteśmy w stanie przewidzieć tego co stanie się jutro? Jak możemy nie obawiać się śmierci skoro wobec niej znaczymy nic więcej niż zwyczajna mała mrówka?
A jednak... planujemy całe swoje życie tylko po to by okazało się, że i tak nie mamy na nie wpływu. Udajemy, że szydzimy ze śmierci po to by ukryć lęk. Sądzimy, że nie boimy się jej tylko po to by udawać, że śmierć nas nie dotyczy. I nagle orientujemy się, że to wszystko na nic. Że przyjaciele i wrogowie nic w naszym życiu nie znaczą, bo i jedni, i drudzy w końcu stają się jedynie wspomnieniem, zacierającą się twarzą, nie dającym się przypomnieć imieniem... Osoby, które kiedyś tyle dla nas znaczyły okazują się tylko statystyką, blaknącym powoli wspomnieniem. I choćbyśmy uparcie wierzyli w to, że spotkamy się kiedyś po latach, już jako dorosłe osoby to czy tą wiarą da się żyć? A co jeśli nasze życie ułoży się po naszej myśli? Czy wtedy będziemy o sobie pamiętać? Czy gdy wpadniemy na siebie na ulicy po tylu latach dane nam będzie się rozpoznać? Czy może nawet się nie rozpoznamy i każde z nas pójdzie ponownie, tak jak wiele lat wcześniej, każde w inną stronę...?
Czy mile zaskoczeni spotkaniem udamy się na kawę by wspólnie wspominać tamte lata? Czy będziemy rozmyślać o tym co dziś mogłoby być inaczej gdybyśmy wtedy mogli okazać się bardziej odważni? Czy oboje przyznamy, że kiedyś byliśmy w sobie zakochani? A może dalej jesteśmy? Nie wiemy co powiedzieliśmy sobie gdyby spotkanie odbyło się za parę lat...
Teraz jednak siedzimy naprzeciwko siebie w małej, ale przytulnej kawiarence pjąc kawę. Gdy pytam się czy poszedłeś w kierunku marzeń i zostałeś prawnikiem ty odpowiadasz przecząco mówiąc, że jesteś nauczycielem. Na twoje pytanie ja także zaprzeczam. Żadne z nas nie sięgnęło po marzenia. Ty zamiast być prawnikiem zostałeś nauczycielem. Ja zamiast wybrać medycynę jestem opiekunką do dzieci... Pytasz dlaczego, a ja nie potrafię znaleźć logicznej odpowiedzi na to pytanie. Wzruszam więc ramionami. Pytasz jak się ułożyło moje życie i czy mam męża, następnie ja pytam o to samo. Odpowiadasz lakonicznie i nieco chłodno, że jesteś z Astorią, ja postępuję tak samo oznajmiając, że jestem żoną Rona. Temat rozmowy schodzi na wspomnienia z lat szkolnych i oboje nieco się rozluźniamy. Po chwili oboje parskamy śmiechem gdy wspomnienia stają się coraz bardziej absurdalne i zabawne. Śmiejemy się dosyć długo. Jest nam to potrzebne. Bycie sobą choć na chwilę, podczas gdy całe nasze życie jest schematem rutynowych czynności. Po jakimś czasie uspokajamy się na tyle by przestać się śmiać. Wznosisz toast, a ją uśmiechem się delikatnie.
- Malfoy kochał Granger...
- ...Granger kochała Malfoya - odpowiadam z uśmiechem
Długo siedzimy pijąc kawę za kawą, pochłonięci rozmową na temat tego co było. Gdy wstajemy od stolika, jest już późno, patrzymy sobie w oczy, uśmiechając się do siebie jakbyśmy znali się od zawsze. Ale tak przecież jest. Znamy się od pierwszego roku w Hogwarcie... Ja bez pamięci zakochana, potajemnie i platonocznie w pewnym blondynie, Ty ukrywający zauroczenie i fascynację za maską pogardy i złośliwości... Wychodząc z kawiarenki - która miała stać się pamiętnym miejscem tego spotkania, miejscem do którego oboje będziemy wracać we wspomnieniach - ty łapiesz mnie za rękę i szepczesz we włosy żebym nie obawiała się sięgnąć po marzenia, ja odpowiadam jedynie, że życzę ci odwagi. Po to byś mógł realizować te plany, które były dla ciebie ważne za czasów nauki, kiedy liczyło sie dla ciebie bycie prawnikiem. Uśmiechasz się lekko po czym mi mówisz to samo. Że mam się realizować w życiu zawodowym i walczyć o to co jest dla mnie ważne. I już oboje mamy odejść... Gdy nagle stajemy na środku zaśnieżonego Londynu, odwracamy się do siebie... i wszystko staje się jasne... Ale nam ponownie brakuje odwagi, tak jak za czasów młodości... by móc zawalczyć o to co jest dla nas ważne. By zawalczyć o siebie nawzajem...
Stoimy tak przez chwilę nie zważając na padający z nieba śnieg, ani na to, że jest już późno... Jedyną wskazującą na to rzeczą jest ciemne, gwieździste niebo...
Jesteśmy w stanie tylko się na siebie patrzeć, aby po chwili przekląć własną głupotę i brak odwagi... I już ponownie mamy się odwrócić by odejść, ale coś trzyma nas w miejscu. I zdajemy sobie sprawę z tego samego... Dziś Wigilia... Uśmiechamy się do siebie, nagle jakby onieśmieleni i nie wiem już czy zacząłeś to ty czy ja, a może zrobiliśmy to oboje, ale po chwili zaczynamy tańczyć. W Wigilię Bożego Narodzenia, w Londynie, przed kawiarenką, która na zawsze stała się dla nas symbolem wolności. Tańczymy nie zważając na lecące z nieba płatki śniegu... Wirujemy wśród nich nie myśląc o niczym. Jesteśmy świadomi tylko kilku rzeczy: pierwsze - jest Wigilia, pada śnieg, jest noc... drugie - od dawna powinniśmy być w domach i trzecie, najważniejsze - jesteśmy szczęśliwi jak nigdy dotąd...

poniedziałek, 14 marca 2016

Niespostrzeżone uczucia [PP/HP]

Podobno ktoś kiedyś powiedział, że dla każdej osoby na świecie niebo wygląda inaczej. Podobno jest piękne. Jednak tej nocy brunetka patrząc przez kuchenne okno nie widziała nic takiego. Piękne nie były ani miliony gwiazd, ani ciemne, granatowe niebo, ani nawet księżyc. Ten sam, który przypominał kobiecie tamto straszne wydarzenie jakie miejsce miało dokładnie rok temu...
Życie zawsze w zamyśle ma być piękne i cudowne, a my mamy kroczyć różanym dywanem.Wszystko ma być piękne, wspaniałe... Idealne. Ma być idealnie, doskonale. Niestety los pogardza takimi planami mając je za nic, stawiając nas w sytuacjach w jakich nigdy nie chcielibyśmy się znaleźć, bolesnych, takich które mogą być naszym gwoździem do trumny lub stopniem drabiny ku lepszemu... Życie weryfikuje nas ciągle od nowa ustanawiając na nowo nasze marzenia i potrzeby, plany, na które często nie mamy takiego wpływu jaki chcielibyśmy mieć. I tak właśnie było z brunetką.
Chciała tak jak każdy mieć spokojne życie, pracę, która sprawiałaby jej satysfakcję, kochającego męża, a poźniej gromadkę dzieci... Z tego wszystkiego miała tylko wymarzoną pracę. Jednak nie uszczęśliwiało jej to... W głębi duszy wiedziała że nie będzie już szczęśliwa... I nie miała być już nigdy.
Bo oddała serce Lwu. Pokochała Gryfona. Gryfona, który tylko zabawił się nią po czym znudził się nią i zostawił samą. A ona wiedziała... Wiedziała, że nie powinna mieć pretensji i oczekiwań, żadnych nadziei, bo on przecież nic jej nie obiecywał...
Ale nie mogła...
Nikt też nie wiedział o jej uczuciach nawet rzeczony Gryfon...
Bo przecież kto podejrzewałby ją oskarżoną o bycie Śmierciożerczynią Ślizgonkę o takie uczucia względem Harry'ego Jamesa Pottera? Jak ona, Pansy Parkinson mogła kochać Wybrańca?
Tylko że dla niej nie był Wybrańcem. Był wspaniałym, wrażliwym mężczyzną, który przede wszystkim zasługuje na miłość...

Dobra. Nie mam najmniejszego pojęcia w jaki sposób ja to dodaję... Naprawdę. Jestem padnięta i ledwie myślę ale tak na osłodę dnia (wieczoru) macie...
I znowu... Pierw miało być o Ginny, następnie Tonks, poźniej o Andromedzie w końcu jest o Pansy... pierwsze zdanie miałam napisane od dwóch dni :) (kłania się brak czasu :( )
Nie zabijcie mnie prosze za jakiekolwiek błędy ortograficzne/interpunkcyjne/stylistyczne/logiczne/whatever... ale zwyczajnie w świecie zamykają mi się oczy...
Dodaję dzisiaj, bo nie jestem pewna czy jutro się wyrobie...

Zgoda na ślub [LM/BZ]

Jedna prośba na początek. Nie przyzwyczajajcie się do tego, że posty dodawane są codziennie, ok? Poniedziałek... Zło w najczystszej postaci :)
Na poprawę humoru mam miniaturkę. Liczę na to, że będzie ok, a teraz wybaczcie... Idę robić pracę domową na polski i uczyć się do jutrzejszego sprawdzianu z francuskiego...

Młoda kobieta zmrużyła oczy poirytowana gdy po raz setny tego dnia musiała słyszeć to samo zdanie. Było one wypowiedziane tym samym tonem, przez tą samą osobę, z identycznym wyrazem na zmęczonej twarzy. - Minister jest...
- Zajęty. Tak, wiem – blondynka machnęła ręką – A ja mam do niego sprawę, która z pewnością go zainteresuje...
- Nie jestem pewna. Minister powiedział, żeby...
- Żeby mu nie przeszkadzać pod groźbą śmierci. Wiem...
- Powiedział...
- Że jeśli ktokolwiek przekroczy próg jego gabinetu źle skończy. To także wiem – odparła z uśmiechem – Sądzę jednak, że to co mam mu do przekazania jest sprawą dość ważną. Ponadto uważam, że nie poinformowanie o niej Ministra mogłoby być równoznaczne ze zwolnieniem pani z zajmowanego stanowiska. Oczywiście jeśli powiem, że właśnie pani uniemożliwiła mi przekazanie mu tych wieści...
- Proszę panią... - zawołała za nią sekretarka, blondynka jednak nie słuchała. Jej uwagę przykuło dopiero ostatnie pytanie, wypowiedziane zrezygnowanym tonem – Kim pani jest?
- Ja? - blondynka uśmiechnęła się lekko – Jestem jego córką – odparła pchając dwuskrzydłowe drzwi wiodące do gabinetu Ministra Magii i wchodząc do pomieszczenia
Przed biurkiem siedział we własnej osobie Minister Magii, Lucjusz Malfoy ze znudzeniem przeglądający papiery. Mężczyzna nie miał zamiaru podnieść wzoku na osobę, która właśnie usiadła na fotelu naprzeciwko jego biurka, nie miał zamiaru, ani ochoty poświęcić jej nawet jednego spojrzenia.
- Mógłbyś to odłożyć? – zapytała zirytowana kobieta po czym machnięciem różdżki sprawiła, że wszystkie dokumenty jakie leżały na biurku jej ojca zostały poukładane w równe stosy i odesłane na pobliską półkę
- Lisa? - mężczyzna spojrzał na nią jakby widział ją po raz pierwszy w życiu, co było nie możliwe biorąc pod uwagę to, że brał udział przy jej przyjściu na świat
- We własnej osobie. Swoją drogą też miło mi cię widzieć, Ministrze – skinęła mu głową utrzymując oficjalny ton – A teraz zanim twoja szurnięta sekretarka mnie stąd wyrzuci chciałabym wszem i wobec oświadczyć ci, że zostaniesz dziadkiem. I masz się cieszyć, bo inaczej nie ręczę za siebie – ostrzegła po czym z godnością i władczą postawą właściwą członkom poważanych rodów wyszła z pomieszczenia na odchodnym dodając – Jeśli czułbyś się zainteresowany, choć szczerze wątpię wszelkie próby korespondencji kieruj na mojego przygłupiego brata. Nie łudź się on nie zdradzi ci mojego miejsca pobytu.
- Dlaczego? - zapytał Lucjusz nieco zachrypniętym głosem tylko po to by ją zatrzymać
- Dlaczego zniknęłam? - kobieta zaśmiała się – Bo jestem twoją córką i mam do tego wszelkie prawo – następnie blondynka zatrzasnęła drzwi i zniknęła z charakterystycznym dźwiękiem deportacji po to by pojawić się w oddalonym o wiele kilometrów miasteczku nieopodal Paryża
Blondynka odetchnęła gdy tylko znalazła się w zaciszu własnego mieszkania. Nie sądziła, że spotkanie z ojcem przebiegnie tak... łagodnie. Nie miała pojęcia jak bardzo się pomyliła sądząc, że reakcja Lucjusza była spokojna. Uświadomiła to sobie dopiero gdy na środku jej salonu pojawił się Draco.
- Byłaś u ojca – nie było to pytanie, a stwierdzenie jakie na wstępie skierował do niej brat
- A on był u ciebie – uśmiechnęła się delikatnie – Napijesz się czegoś? Kawy, herbaty? Ognistej ci nie proponuję. Hermiona chciałaby mnie zabić...
Mężczyzna zaśmiał się cicho.
- Nie tylko ona. Scorpius stwierdził, że nie lubi gdy piję. Uzasadnił to stwierdzeniem, że wtedy mama się denerwuje, a ona nie może się denerwować, bo to może zaszkodzić Emily. Później spojrzał się na mnie z wyrzutem i oświadczył, że bardzo chce mieć siostrzyczkę więc mam nie denerwować mamusi, bo inaczej śpię u wujka Blaise'a...
- Własny syn ci grozi – uśmiechnęła się lekko - Czego chciał Lucjusz?
- Powiedział, że mam ci przekazać... Cytuję: "Jeśli jeszcze raz ta idiotka zwana twoją siostrą postąpi w tak gryfoński sposób to będziesz moim jedynym dzieckiem." Co ty mu powiedziałaś?
- Że będzie dziadkiem – wzruszyła ramionami – I że ma się cieszyć... Swoją drogą za tydzień wizytę składa mu twój szanowany przyjaciel i oznajmia, że zostanie jego zięciem...
- Chcesz tam wysłać Blaise'a?- Oczywiście. Nie sądzisz chyba, że ryzykowałabym własnym życiem żeby oznajmić ojcu, że wychodzę za mąż?
- Jesteś szalona...
- Dziwisz mi się? Z takim bratem jak ty nie mogłoby być inaczej.
- Nie zwalaj wszystkiego na mnie... - powiedział oburzony
- Oczywiście, wybacz... - uśmiechnęła się – Twoje drugie wcielenie z pewnością też miało jakąś zasługę...
- Lisa! Jak to możliwe, że jesteś moją siostrą? - zapytał z wyrzutem
- Pytaj się Lucjusza. O ile mi wiadomo brał czynny udział w naszym poczęciu...
- Jesteś...
- Wspaniałą, najlepszą, najukochańszą siostrą na świecie? - podsunęła
- Zapomniałaś o dodaniu, że skromną...
- A ty w CV nie napisałeś, że jesteś największym kretynem na świecie, braciszku...
- A tak swoją drogą... Jak zamierzasz poinformować "mojego szanowanego przyjaciela" zwanego także "twoim wspaniałym narzeczonym" o tym, że ma iść w paszczę węża?
- Szybko – odparła – Może stwierdzę, że nie ma wyboru, albo zapytam się czy mnie kocha i czy byłby gotów zaryzykować dla mnie życie?
- Jesteś niereformowalna...
- A zresztą... Chcesz wiedzieć jak poinformuję Blaise'a? To chodź. Równie dobrze mogę to zrobić teraz...
Tego widoku Draco Malfoy nie mógł przegapić, a gdy już był zamieszany w całą sytuację stwierdził, że nie zapomni go do końca życia. Jego siostra zwyczajnie w świecie za pomocą proszku Fiuu przeniosła się do gabinetu dyrektorki Hogwartu, Minervy McGonagall po czym informując ją o powodzie swojego przybycia ruszyła w kierunku sal gdzie odbywały się lekcje transmutacji, której nauczał Blaise Zabini. Zwyczajnie w świecie nie zawracając sobie głowy pukaniem kobieta weszła do środka niemal przytrzaskując swojego brata drzwiami. Spojrzenia uczniów Ravenclawu i Slytherinu utkwione były w blondynce, która spokojnie podeszła do ich nauczyciela i zapytała:
- Blaise, kochasz mnie?
- Lisa, co tu robisz?
- Kochasz?
- Co knujesz?
- Kochasz?
- Kocham... - odparł węsząc podstęp
- Więc w obecności wszystkich świadków oznajmiam ci, że jutro pójdziesz do mojego ojca i uświadomisz mu, że bierzemy ślub.
- Co? - były Ślizgon zmrużył oczy po czym zwrócił się do swoich uczniów – Nic nie słyszeliście, a jeśli było inaczej osobiście dopilnuję tego by każdy z was pożałował tego, że się urodził...
- Blaise, nie zapomniałeś o kimś? - Zabini usłyszał rozbawiony głos swojego najlepszego kumpla
- Draco? - mężczyzna jęknął ze zrezygnowaniem – Po co ty mi tu?
- Po to, że to może być twoja narzeczona, a ja twoim kumplem, ale pamiętaj, że jestem jej bratem i potwierdzę, że powiedziałeś, że ją kochasz, a co za tym idzie zgodziłeś się ze wszystkim co mówi
- Draconie Lucjuszu Malfoy, Merlin mi świadkiem, że gdybyś nie był bratem swojej siostry, moim przyjacielem i najlepszym prawnikiem na świecie już dawno gniłbyś pod ziemią – powiedział Zabini mrużąc oczy
Następnego dnia Blaise Zabini zgodnie z tym na co nieświadomie przystał złożył nieprzyjamną wizytę w gabinecie Ministra Magii i poinformował go o tym, że jest oficjalnym kandydatem na jego zięcia. Ku zgrozie wszystkich obecnych Lucjusz Malfoy jedynie się roześmiał po czym powiedział, że skoro jego jedyna córka wróciła tylko dlatego, że jest z Zabinim szczęśliwa to on nie ma obiekcji i wyraża zgodę na całe to wydarzenie. Nikomu jednak do głowy nie przyszło że Lucjusz Malfoy wiedział to od dawna i miał wystarczająco dużo czasu by zastanowić się nad tym w jaki sposób postąpić, a także dojść do wniosku, że jeśli nie chce ponownie stracić córki musi się zgodzić...